poniedziałek, 20 lutego 2012
Nasz "Morty" i parę słów o Przystanku Alaska
Czy znacie kogoś, kto nie lubi Przystanku Alaska? Ja nie znam. Oczywiście są tacy, którzy go nie ubóstwiają, a tylko lubią. I tak jestem zdziwiona. W końcu to film nad filmy i serial nad seriale. Pojawił się w polskiej telewizji w 1993 roku i w krótkim czasie zdobył całe rzesze fanów. Należałam do nich wtedy, mając naście lat, i nadal należę. Wtedy uwiódł pół mojej rodziny i większość znajomych. I teraz - kiedy rozmawiam z osobami, których nie znałam wówczas - nie jestem wcale zdziwiona, że tak wiele osób zostało uwiedzionych przez bohaterów tego serialu.
Wspomnienie Joela Fleischmana, Maggie, Chrisa, Eda czy Ruth, a już dla mnie najbardziej Marilyn - doktorowej asystentki - budzi we mnie najpozytywniejsze odczucia. Problemy ich niewiarygodnej codzienności to są problemy ludzi z każdego zakątka świata, tylko widziane z innej perspektywy. Kiedy śmiejemy się z powodu błahości i bzdurności tych problemów, powinniśmy sobie odpowiedzieć na pytanie, czemu uznajemy je często za błahe, a może nawet wydumane. Myślę, że nie są wcale ani głupie, ani zmyślone, ale nie widzimy ich tak samo, jak własnej codzienności, bo są przepuszczone przez filtr: dobrej energii, optymizmu, poczucia humoru i - co dla mnie najważniejsze - dystansu do siebie i świata.
Skąd się wzięło akurat teraz to wspomnienie o Przystanku Alaska? Jakąś chwilę temu zamówiłyśmy do DoMieszki figurki łosi na nartach i w rakietach śnieżnych. Po prostu cute i sweet to nawet za mało powiedziane. Moje pierwsze skojarzenie to Morty. Po prostu łoś, bez którego nic nie byłoby takie samo.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz