czwartek, 30 sierpnia 2012

Topoľčiankowej przygody ciąg dalszy



Alinka, Piotr i Vladik byli 21 sierpnia - w zeszły wtorek w Topoľčiankach. Obejrzeli, pokiwali głowami, wrócili zadowoleni. Już długo znamy wina od południowych sąsiadów - ale wciąż nie było okazji. Znalazła się i pojechali. Samuel Waldner - szef marketingu - opowiadał, oprowadzał, a sekta otwierał szablą. Nic w sumie dziwnego, bo tradycyjnie robiony - powinien być otwarty tradycyjnie - z ułańską fantazją. A że jest robiony tradycyjnie - widzieli i nie musieli wierzyć na słowo. Panie zatrudnione w firmie rękami własnymi obracały butelki, oczyszczały (wyjmowały zmrożony osad) i uzupełniały butelki (dosage). Cała reszta produkcji jest mocno zmechanizowana - a roczne osiągnięcia w kwestii ilości wypuszczonych butelek wynoszą około 5-6 milionów sztuk - mniej więcej tyle, ilu mieszkańców ma Słowacja.

Najpierw oglądali winnice - poniżej frankovka z parceli, z których grona przeznaczone są tylko na wina z późnych zbiorów (Frankovka modra neskorý zber z 2010 - boska!)


Potem hale produkcyjne:







Następnie podziwiali pięknie pakowany rizling vlašský z kolekcji retro z pierwszą etykietą utworzoną w 1933 roku, kiedy na rynek wypuszczono pierwsze wino z nazwą Chateau Topoľčianky i inne starsze roczniki.


Potem próbowali, próbowali i próbowali:



Rozkoszowali się otoczeniem:
I okolicznościami przyrody:

W drodze powrotnej uwiecznili jeszcze słowackie pejzaże:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz