Choć inwektywą żywą nie chcesz chlustać
To same twe usta wykrzykną tobie wbrew:
Szuja - pióra by pożyczyć od Anouilh'a
Szuja - by opisać, co to jest za typ
Szuja - kawał matrymonialnego zbója
Z pieszczot dwója, nieudana galareta z ryb
Szuja - najpiękniejszy kęs mi życia ujadł(...)
To wszystko, co bym powiedziała na temat pinot noir, gdybym była choć w piątej części tak teatralna i melodramatyczna jak moja niespełna sześcioletnia córka. Najbardziej adekwatna jest fraza - z pieszczot dwója. Kiedy próbuję pinot noir nie spodziewam się pieszczot dla żadnego ze zmysłów - nie jest to barwa nocy jak w dojrzałym carmenere, to nie owoc młodego merlota z nowego świata, to nawet nie porzeczkowy niuans wszędobylskiego caberneta, to także nie aksamit portugalskiego Alentejo. Dość jasna suknia, słaba koncentracja i dużo wiejsko-stajennych aromatów. A przy tym wszystkim - jeśli dobrze zrobiony - głęboki, ponętny, dymny i bogaty. To wino, do którego się powraca ze złością. Ja do niego wracam od początku winiarskich doświadczeń i wciąż nie bardzo go rozumiem. Ten to mi rzeczywiście duży "kęs życia ujadł", a mimo to, zamiast zarzucić już te powroty do pinota, wciąż próbuję, bo to taki już drań ten pinot noir, że mnie drażni, a wciąż mam ochotę próbować. A są tacy, co go po prostu kupują z całym dobrodziejstwem inwentarza (i ta metafora przestaje nią już być, kiedy myślę o aromatach tego szczepu). Jak nasz Władziu na przykład.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz